Co wywiad wiedział i o czym chciał wiedzieć
Mimo bardzo skromnych możliwości, komórki wywiadu PRL w Australii interesowały się niemal wszystkim i chciały wiedzeć możliwie najwięcej o otaczającej je rzeczywisości. Ambicje musiały jednak zderzyć się z rzeczywistością, w efekcie wiele informacji wywiadowczych, przesyłanych do centrali, sprowadzało się do referowania plotek i streszczania artykułów prasowych.
Szczupłość kadr i nikłość sieci agenturalnej zmuszała oficerów operacyjnych w Canberze i Sydney do bazowania przede wszystkim na tzw. białym wywiadzie – czyli informacjach zdobywanych w sposób legalny (choć niekoniecznie oficjalny). Najczęstszą formą gromadzenia takich danych była prozaiczna lektura miejscowej prasy oraz najróżniejsze rozmowy (mniej lub bardziej formalne), podejmowane w ramach realizowania „niewinnych” obowiązków dyplomatycznych.
Mała efektowność tych metod nie musi jednak automatycznie oznaczać braku efektywności. Lektury i rozmowy mogły być źródłami cennych wiadomości. W Australii – państwie demokratycznym i otwartym – publikowano sporo informacji na temat działań australijskich służb specjalnych. Komórki wywiadowcze w Canberze i Sydney przesyłały do warszawskiej centrali kserokopie co ciekawszych artykułów na ten temat i przygotywały na ich podstawie notatki informacyjne. Interesujące wątki można też było usłyszeć na dyplomatycznych przyjęciach: regularnie kierowano do centrali zasłyszane plotki o reakcjach dyplomatycznego światka na bieżące wydarzenia, plotki o możliwych roszadach personalnych w rozmaitych placówkach itp.
Trafiały się i takie cenne wiadomości, jak ta uzyskana latem 1986 r. przez KO „Torhak” od znajomego dziennikarza, że w stanie Queensland natrafiono na ślad Niemca, który miał być odpowiedzialny za „prowokację gliwicką” z 31 sierpnia 1939 r. Kilka miesięcy później oficer „Sote” przekazał zaś informację o zatrzymaniu mężczyzny, który zamierzał dokonać zamachu na Jana Pawła II podczas pobytu Ojca Świętego w Brisbane. We wrześniu 1989 r. informowano zaś centralę o dezercji szyfranta ambasady węgierskiej. Nie brakowało i tak egzotycznych raportów, jak analizy dotyczące XXXI Międzynarodowego Kongresu Pszczelarstwa z udziałem gości australijskich, który odbył się w Warszawie w sierpniu 1987 r.
Dobrym źródłem informacji dla wywiadu było prowadzenie przez placówki PRL (zwłaszcza sydnejski konsulat) „zwykłej” pracy administracyjnej i obsługi interesantów, a także oficjalne, reprezentacyjne obowiązki (imprezy, odczyty, koktajle itp.). Nie raz informowano centralę wywiadu o ciakawszych przypadkach osób polskiego pochodzenia, które zgłaszały się np. w sprawie paszportów konsularnych czy obcokrajowców starających się o polskie wizy.
Z dzisiejszego punktu widzenia nieco frustrujące jest to, że komórki wywiadowcze w Australii tak dużo miejsca poświęcały swoim własnym problemom: kontrwywiadowczemu zabezpieczeniu placówek w Sydney i Canberze, niewiele mówiącym planom, zaleceniom i sprawozdaniom, sytuacji personalnej wewnątrz placówki, kłótniom i grzeszkom personelu itp. Nie są to szczególnie interesujące (pod względem historycznym) wątki. Dla czytelników „Expressu Australijskiego” ciekawsze mogą być trafiające się od czasu do czasu informacje dotyczące polskiej diaspory. Więcej mówią one jednak o mentalności i postawach samego wywiadu niż o obiekcie jego zainteresowań. Co więcej, wiadomości te były często płytkie i pozbawione większej wartości operacyjnej.
I tak np. w czerwcu 1986 r. ogniwo wywiadowcze w Canberze informowało centralę o ukazaniu się w piśmie „The Age” artykułu Jerzego Zubrzyckiego pt. „Polska – czy koniec Solidarności?”, który „zawiera szereg niewybrednych ataków i stwierdzeń szkalujących Polskę”. Obsługujący to ogniwo oficer „Sote” zrzymał się przy tym, że w prasie australijskiej szeroko informowano w tym czasie o aresztowaniu Zbigniewa Bujaka, a nie wspominano o wizycie zastępcy przewodniczącego Rady Państwa Tadeusza Młyńczaka w Australii. Dwa lata później irytację wzbudziła z kolei wizyta emigracyjnego prezydenta Kazimierza Sabbata, która miała przyczynić się – wraz z kolejną falą strajków w Polsce – do „wzrostu aktywności tutejszych organizacji antypolskich”. „Organizowane są zbiórki pieniężne dla finansowania działalności «ekstremy» w kraju, w kościołach odbywają się nabożeństwa w intencji «Solidarności Walczącej»” – narzekano w szyfrogramie do centrali.
Niejako w rewanżu oficerowie wywiadu ze złośliwą satysfakcją informowali o mniej lub bardziej poważnych incydentach, jakie zdarzały się w środowisku polskiej diaspory, np. w marcu 1987 r. „Sote” donosił o nieudanym występie w Adelajdzie Andrzeja Rosiewicza, który w stanie nietrzeźwości miał niewybrednie atakować „ludową” Polskę, a także swoich kolegów-artystów (m.in. Jana Pietrzaka). Co ciekawe, w tym czasie wytykano również problemy w ugodowym Polskim Towarzystwie Łączności z Krajem: miało ono pozostawać bierne i „nie zapisało się żadną poważniejszą inicjatywą”, za to niektórzy jej działacze mieli uzurpować sobie prawo do oceny działań polskich placówek dyplomatycznych. Prezesa towarzystwa, M. Mulczyka, wręcz podejrzewano o współpracę z australijskimi służbami. Przy takim nastawieniu trudno było budować pozytywny wizerunek placówek PRL nawet w środowiskach nie potępiającej komunizmu Polonii.
To ostatnie podejrzenie pokazuje jednak, że dla wywiadu niezwykle istotnym zadaniem było stwierdzenie, czy wśród tej części polskiej diaspory, która utrzymywała jakąś formę kontaktów z ambasadą lub konsulatem, nie znaleźli się informatorzy australijskich służb. O takie związki, prócz Mulczyka, podejrzewano przede wszystkim […], przedstawiciela biura podróży „Travel Plan” Józefa Służałka, emerytowanego pracownika więziennictwa Karola Burzana czy małżeństwo Wandy i George’a Kayabów. Podejrzeń tych nie potrafiono jednak potwierdzić. […] Tylko w jednym wypadku – świeżej emigrantki, której nadano pseudonim „Tina” – udało się zdobyć pewne potwierdzenie kontaktów z ASIO. Nie było to jednak wielkie osiągnięcie wywiadu: po prostu kobieta, pod wpływem alkoholu, na jednym z przyjęć przyznała się do takich kontaktów przed KO „Hens” (dyplomatą z konsulatu).
I ambasada, i konsulat regularnie informowały o antykomunistycznych manifestacjach organizowanych z różną częstotliwością przez działaczy polskiej diaspory. I tak np. 2 września 1986 r. „Sote” zdawał relację z niedawnej demonstracji z okazji rocznicy porozumień sierpniowych, która odbyła się przez budynkiem ambasady PRL. Uznał, że miała spokojny przebieg, choć środki bezpieczeństwa, powzięte przez australijską policję, miały być większe niż we wcześniejszych latach. Oficer przy okazji skrytykował swego agenta „Torhaka”, który – choć oficjalnie odpowiadał za bezpieczeństwo placówki – w dniu demonstracji urządził sobie weekendową wycieczkę, a po powrocie nawet nie zapytał o przebieg protestu.
Kilkanaście dni później przekazano do Warszawy szyfrogram o incydencie podczas ceremonii z okazji 46. rocznicy bitwy o Anglię: w proteście przeciw zaproszeniu dyplomatów PRL uroczystość demonstracyjnie opuścili prezes SPK w Canberze i prezes Związku Australijskich Kombatantów. „Akcja protestacyjna i bliska obecność fotoreporterów z góry ukartowana” – skwitował oficer „Sote”. W następnym roku zdawkowo informowano o kolejnej sierpniowej demonstracji solidarnościowej. Ponownie miała spokojny przebieg, ale oficerowi „Smalowi” (następcy „Sote”) nie podobała się obecność australijskiej ekipy telewizyjnej. Za to po demonstracji z 28 sierpnia 1988 r. zwracano uwagę na obecność rdzennych Australijczyków i innych grup etnicznych (Czesi, Estończycy), a także liberalnej senator Margaret Reid. Podkreślono też większy radykalizm haseł niż w poprzednich latach.
Początek transformacji ustrojowej i kampania wyborcza z 1989 r. doprowadziła do niecodziennej sytuacji: oto po raz pierwszy w progach ambasady i konsulatu stanęli niektórzy działacze solidarnościowi. W początkach maja oficer „Bjorn” informował szyfrogramem centralę o wizycie w konsulacie w Sydney Henryka Sikory, kierownika Biura Informacyjnego „Solidarności”, który zaangażował się w zachęcanie australijskich Polaków do głosowania w czerwcowych wyborach. Rozmówcy pełni byli rezerwy, a Sikora miał jednoznacznie dawać do zrozumienia, że będzie popierał kandydata „Solidarności” Andrzeja Łapickiego (na którego mogli głosować Polacy w Australii). Do ponownego spotkania doszło dwa dni później. Według „Bjorna” Sikora miał namawiać do powołania dodatkowych punktów wyborczych. Przyznawał też, że część polskiej diaspory uznała go za „zdrajcę współpracującego z reżimem”. Sikora po raz kolejny odwiedził konsulat 16 maja i „zaatakował przygotowania do wyborów”, zarzucając polskim dyplomatom opieszałość w powoływaniu komisji, niezgodę na zwiększenie liczby punktów wyborczych czy brak informowania wyborców o głosowaniu. W końcu miesiąca „Bjorn” spotkał się z kolei z Józefem Drewniakiem, byłym redaktorem polskiej audycji w radiu etnicznym SBS, który potwierdzał wrzenie w polskiej diasporze spowodowane działaniami Sikory, ostro krytykowanego m.in. przez Barbarę Odolińską czy Jana Dunina-Karwickiego.
W dniu głosowania przed konsulatem protestowali przeciwnicy „okrągłego stołu”. Jednocześnie, jak na gorąco oceniał „Bjorn”, ok. 90 proc. głosujących stosowało się do zaleceń zawartych w ulotkach roznoszonych przez działaczy Biura „Solidarności”. Po wyborach nie nastąpiło uspokojenie nastrojów. Podczas kolejnej wizyty w konsulacie, tuż przed uformowaniem się rządu Tadeusza Mazowieckiego, Sikora przyznawał (przynajmniej w relacji „Bjorna”), że większość polskiej diaspory wciąż nie zgadza się z jego poglądami.
Symbolem niejednoznacznej ewolucji sytuacji w Polsce i postaw Polonii było pierwsze w historii spotkanie (nieoficjalne) prezesa Rady Naczelnej Polskich Organizacji Krzysztofa Łańcuckiego z konsulem generalnym RP (do niedawna PRL) w Sydney Kazimierzem Ciasiem, odbyte w końcu marca 1990 r. Do wzajemnego porozumienia wciąż było daleko: Łańcucki twardo stwierdzał, że rada popiera rząd emigracyjny w Londynie i nie nawiąże oficjalnej współpracy z konsulatem. Ciaś zaś tradycyjnie przesłał notatkę ze spotkania szyfrogramem do MSW, którym niezmiennie kierował gen. Czesław Kiszczak.
Patryk Pleskot