Australia i Polonia, Edukacja, Świat

Zawód wykonywany – rodzice, cz. 1

Marianna Łacek

NIE ZMUSZAĆ — ZACHĘCAĆ

Kończy się już pierwszy okres nowego roku szkolnego. Rodzice po raz kolejny zadają sobie pytanie co zrobić aby ten rok szkolny był lepszy, bardziej produktywny dla ich dziecka, niż lata poprzednie.

Parę dni przed Świętami Bożego Narodzenia w jednym z australijskich dzienników, The Sydney Morning Herald ukazał się list otwarty ubiegłorocznego maturzysty. Daniel, bo takie imię ma chłopiec, jako końcowy wynik z egzaminów maturalnych  uzyskał ponad 99 %. Dziękuje on swoim bohaterskim, jak ich nazywa, rodzicom, podkreślając, że tylko im zawdzięcza tak dobry wynik maturalny.

Wspomina, że kiedy 13 lat wcześniej rozpoczynał zerówkę, nie umiał mówić po angielsku. Nad zadaniami domowymi, które jego kolegom zajmowały pewnie kilkanaście minut on spędzał kilka godzin. Pomagał mu ojciec próbując ze słownikiem w ręku rozwikłać zadane w szkole polecenia…

Niejedno z nas westchnie z cieniem zazdrości – co za szczęśliwi rodzice. Mieć takie pracowite dziecko. Przecież gdyby mój Pawełek, albo moja Krysia chociaż połowę tak się uczyli to byliby geniuszami. Gdyby tylko chciał lub chciała się uczyć…

Czy jest jakiś sposób, żeby zmusić dziecko do pracy? Odpowiem prosto – nie, takiego sposobu nikt do tej pory nie wynalazł, bo go nie ma.

Znam przypadki, kiedy rodzice używali wszelkich dostępnych im sposobów aby dziecko zmusić do nauki. Na zawieszonej w widocznym miejscu kartce zapisywali każdego popołudnia czas jaki pociecha spędziła na uczeniu się: poniedziałek – zero, wtorek – zero, środa – zero… syn zaproponował, żeby do końca tygodnia wpisali zero, bo on się i tak nic uczył nie będzie. A z kolei inna dziewczynka, posłana do pokoju z nakazem, że ma się uczyć, przez blisko dwie godziny mamrotała pod nosem: Niech oni myślą, że ja się uczę, a ja się i tak nie uczę. Podobnie jak próba nakarmienia niejadka zazwyczaj kończy się klęską rodziców, tak samo ma się sprawa ze zmuszeniem dziecka do nauki.

Co więc robić, czy można nie ingerować kompletnie? Nie, absolutnie tego robić nie wolno. Trzeba rozsądnie ingerować. Tylko zmuszać nie wolno.

Należy pamiętać, że dziecko to człowiek, bez względu na to czy ma pięć lat i zaczyna zerówkę, czy też blisko 18 i przygotowuje sie do matury. Tym co każdego człowieka wyróżnia spośród innych istot, jest jego wolna wola. Uzewnętrznia się ona bezustanną próbą decydowania o sobie i to od najwcześniejszych lat. Któż z nas nie pamięta dwulatka ze swoim – nie – na wszystko co mu się proponuje? To jest budzenie się swojego ja. Ja o tym sam zadecyduję. Ja wiem. Większość decyzji podejmujemy sami. Nawet jeśli wykonujemy obowiązki, lub próbujemy sprostać czyimś oczekiwaniom mamy świadomość, że ostateczna decyzja należy do nas.

Podczas swojej praktyki pedagogicznej spotkałam się z wieloma przypadkami bardzo zdolnych uczniów, którzy w egzaminach końcowych nie osiągali nawet przeciętnych wyników. Rodzice narzekają, że się nie uczysz, dlaczego? – pytałam.  Wie pani, już miałem się zabrać do lekcji. Postanowiłem sobie, że jeszcze tylko sprawdzę maile – najwyżej 5 minut – i siadam do lekcji. Już byłem prawie gotowy, kiedy w drzwiach pokoju stanęła mama – Co, znowu ten smartphone, wyrzucę go do kosza. Odłóż to na bok i zaraz do nauki!

Nie wiem, chyba przez zwykłą przekorę, ale nie wziąłem tamtego popołudnia książki do ręki. Ja sam zamierzałem na serio zabrać się do nauki. Nie będę się uczył tylko dlatego, że mi mama kazała…

Na to, aby dziecko chciało się uczyć konieczna jest motywacja. W początkowym okresie motywację stanowi uznanie i pochwała najpierw rodziców, potem pani w szkole. Dziecko będzie chętnie i z radością wykonywać polecenia, bo dostanie dobre stopnie i tym zyska sobie uznanie najbliższych. I to jest naturalne.

W miarę upływu czasu oddziaływanie motywacji zewnętrznej słabnie. Nastolatkowi już nie zależy na pochwałach rodziców, często może nawet być nimi zażenowany. Uznanie nauczycieli i dobre stopnie są różnie przyjmowane przez kolegów. Najgorsze co może go spotkać, to przezwisko nerd – kujon. Wtenczas u nastolatka już powinna wytworzyć się motywacja wewnętrzna – uczę się, bo chcę więcej wiedzieć, chcę być człowiekiem wykształconym. Motywacja wewnętrzna często utożsamiana jest z ambicją.

Niestety, ale zdarza się, że motywacja zewnętrzna zanika a wewnętrzna się nie wykształciła. Sfrustrowany nastolatek chodzi do szkoły bo musi, popada w tarapaty. Źle się zachowuje. Wszyscy się na niego czy na nią uwzięli. A przecież jeszcze niedawno to było takie zdolne, dobre, kochane dziecko. Radość rodziny, chluba szkoły. Co go, czy ją odmieniło?

Jak pomóc dziecku w wyrobieniu sobie motywacji do nauki?

KSZTAŁTOWANIE MOTYWACJI DO NAUKI

Zdecydowana większość nas, rodziców wychowujących swoje dzieci tutaj, w Australii ma za sobą zupełnie inne doświadczenia szkolne. Tam wszystko wydawało się prostsze. Do każdego przedmiotu był podręcznik. Wiadomo było czego się uczyć. Należało ładnie poprowadzić zeszyt, odrobić w domu zadane lekcje. Wyrecytować z ławki, albo przy tablicy odpowiedź na zadane pytanie nauczyciela – i pozytywna ocena gotowa. Tylko nad tymi, którzy nie nadążali wisiało widmo drugoroczności.

Tutaj jest inaczej. Nikt nikogo na stopnie nie odpytuje. Zadania domowe niby są, ale jak ktoś nie zrobi – no to nie, to jego rzecz. Uczniowie otrzymują różne  projekty do wykonania i to z każdego prawie przedmiotu. A potem są egzaminy – i z czego to dziecko ma się uczyć?

Oczywiście, mówiąc o różnicach pomiędzy szkołami pamiętajmy, że polski system szkolnictwa wzorował się zawsze na francuskim, podczas kiedy australijski kopiuje brytyjskie szkolnictwo.

Nie możemy jednak zapomnieć, że nasze dzieci uczą się w kompletnie innej epoce. To już nie zapamiętywanie dat, wzorów i szczegółów determinuje kto jest dobrym uczniem. Dzisiaj to wszystko jest dostępne za naciśnięciem jednego maleńkiego guzika. Od ucznia wymaga się prawidłowego wybrania  potrzebnych informacji, przetworzenia ich oraz wykorzystania do aktualnych potrzeb. Oczywiście jest to schemat bardzo uproszczony.

JAKA WOBEC TEGO JEST NASZA, RODZICÓW ROLA?

Po pierwsze i najważniejsze musimy przez cały czas zachować kontakt z dzieckiem. Rozmawiajmy i to na różne tematy. Rozmowa, to umiejętność słuchania. Pozwólmy dziecku mówić. Niech opowiada. Niech mówi o swoich przeżyciach, o tym co się wydarzyło. Nie strofujmy i nie poprawiajmy. W rodzinie dwujęzycznej, a takimi są nasze rodziny, nie przerywajmy, kiedy dziecko kaleczy słowa lub miesza języki. Nie napominajmy – mów po polsku! Wykazujmy zainteresowanie, powtarzając przy tym w prawidłowy sposób to, co dziecko powiedziało nieudolnie.

Sprawdzonym od pokoleń sposobem na wyrobienie zainteresowania nauką jest czytanie. Często rodzice pytają – Kiedy zacząć uczyć dziecko czytać? Odpowiedź prosta – jak najwcześniej. Oczywiście, najpierw przez zabawę – opowiadając już nawet rocznemu dziecku historyjki na obrazkach w książeczkach, lub w kolorowych magazynach.

Potem wprowadzać do zabawy literki. Lepiej czynić to po polsku, ponieważ czytanie w języku polskim jest łatwiejsze. Dziecko, które umie czytać po polsku, dużo szybciej i łatwiej nauczy się czytać po angielsku. W odróżnieniu od polskiego czytania sylabowego, w języku angielskim stosuje się system globalny, czyli uczymy się całego wyrazu.

Dziecko, które umie czytać, nigdy nie będzie się czuło samotne. Nawet w trudnych chwilach potrafi znaleźć książkę, która będzie dla niego przyjacielem. Ale od umiejętności czytania do pokochania książek jest jednak daleka droga. I tutaj najważniejszą rolę mają do spełnienia rodzice. Znany australijski pedagog, profesor sydnejskiego uniwersytetu, Ken Cruickshank, który przysyłał mi swoich  studentów na praktyki pedagogiczne, podzielił się ciekawą obserwacją. Przeprowadzając badania wyników w nauce młodzieży szkół średnich dostrzegł pewną zależność. Uczniowie, którzy osiągali najniższe wyniki nigdy nie widzieli swoich rodziców czytających książkę. I co ciekawe, wykształcenie nie odgrywało tutaj roli. Wśród nieczytających rodziców byli ludzie bez wykształcenia, ale także wielu z tytułami naukowymi.

Czyli – czytajmy dziecku, czytajmy z dzieckiem, słuchajmy jak dziecko czyta – ale czytajmy także sami. Niech widok ojca czy matki z książką będzie czymś naturalnym w domu. Dziecko, które pokocha czytanie będzie wyrabiało w sobie i ciągle umacniało dążenie do zdobywania wiedzy. Będzie kształtowało swoją motywację wewnętrzną, ambicję, aby wiedzieć więcej. Czytanie poszerza wiedzę, rozwija wyobraźnię, wzbogaca język – to tylko kilka z pozytywnych wartości książki. Czytanie wyrabia potrzebę dzielenia się z innymi zdobytą wiedzą, podsuwa tematy do rozmowy.

Wróćmy więc jeszcze raz do kontaktu z dzieckiem. Z młodszym pójdźmy razem do biblioteki. Ze starszym porozmawiajmy na temat książki, którą czyta. Wyłączmy telewizor, niech nie przeszkadza w rozmowie. Nie rozchodźmy się szybko po zjedzonym wspólnie obiedzie – broń Boże w kuchni na stojąco, lub w fotelach przed telewizorem! Usiądźmy przy stole. Niech każdy opowie o czymś. Patrzmy na siebie podczas rozmowy. Nauczmy się nawzajem słuchać. Nie spieszmy się do innych zajęć. Pięknie poskładane pranie, błyszcząca kuchnia, telefon do przyjaciół, dziennik telewizyjny – to wszystko ważne, ale może zaczekać. Dzieci dorastają a to co wyniosą z domu rodzinnego będzie z nimi przez całe życie. Po chwili takiej serdecznej rodzinnej rozmowy każdy uda się do swoich zajęć. Dzieci oczywiście do odrabiania lekcji, aby przygotować się na drugi dzień do szkoły. A jeśli czegoś nie potrafią, to czy rodzice powinni pomagać? O tym następnym razem

Marianna Łacek


Marianna Łacek – absolwentka Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, wieloletnia nauczycielka języka polskiego i angielskiego w australijskim szkolnictwie. W r. 2004 otrzymała NSW dyplom ‘Award for Excellence in Teaching’ a rok później oficjalną nominację do ‘National Award for Excellence in Teaching’. W roku 2016 otrzymała Medal Order of Australia (OAM) za swoją działalność pedagogiczną i edukacyjną. Prywatnie jest matką czworga dorosłych, wychowanych i wykształconych w Australii dzieci.