Jesteśmy na Krupówkach. W sezonie czy poza sezonem… czasem trudno się zorientować, bo amatorów wypadu do Zakopanego, choćby na weekend, wciąż jest bardzo wielu. Dla niektórych odwiedzających cel jest jasny: wycieczki w Tatry, korzystanie z uroków przyrody, aktywny wypoczynek. Dla innych: poznanie dobrej, góralskiej kuchni, przejażdżka bryczką po okolicy czy dosłowne zakosztowanie folkloru – zjedzenie kwaśnicy, żeberek, wypicie herbatki z prądem albo kufla lokalnego browaru przy akompaniamencie miejscowych muzyków przygrywających w knajpie.
Niektórzy chcą zobaczyć coś więcej, coś, czego może nie znajdą w typowym przewodniku czy na komercyjnej ulotce, którą ktoś wciśnie prawie na siłę do ręki zdezorientowanemu ceprowi na Krupówkach. Część osób na pewno wybiera opcję spaceru pod Wielką Krokiew, gdzie łatwo trafić, kierując się od Oczka Wodnego w górę ulicą Piłsudskiego. Kiedyś byłam świadkiem totalnego zagubienia ludzi, którzy chcieli coś obejrzeć, gdzieś dotrzeć, ale byli na tyle zagubieni w sercu miasta, że spytali mnie, rodowitą Zakopiankę: „Jak dojdziemy pod stocznię?”. To zapamiętam już jako anegdotkę, ale w tym tekście chcę się podzielić ze wszystkimi, którzy przy okazji szlifowania Krupówek i zakopiańskich ulic chcą dowiedzieć się może czegoś więcej. Coś, co zaskoczy i uświadomi, że warto czasem zejść z utartego szlaku.

W drodze pod skocznię, po prawej stronie, od lat stoi piękny budynek. Nieraz go mijałam, chodząc jeszcze na codzienne spacerki z synkiem, pchając wózeczek czy ciągnąc sanki (była to nasza ulubiona trasa – wygodny, szeroki chodnik, spokojna droga, a w tle widoki na ukochane góry). Przez jakiś czas, wstyd przyznać, nie wiedziałam, co mieści w sobie ten budynek. Tym bardziej, że lata temu wyglądał trochę jak zaniedbany pensjonat. Na szczęście, gdy może bardziej podcięto gałęzie przy wejściu do tajemniczego miejsca, które tak często mijałam, moją uwagę przykuła tabliczka ZAiKS-u (czyli stowarzyszenie autorów, zrzeszające twórców, artystów, ludzi pióra, pędzla, sceny, estrady…).

ZAiKS powstał w Warszawie. Były to czasy dwudziestolecia międzywojennego. Miał wielu „ojców”, by wymienić choćby takie nazwiska jak: Jan Brzechwa, Julian Tuwim, Antoni Słonimski. Wojna dotknęła nie tylko ludzi – płomienie nie oszczędziły ówczesnej siedziby stowarzyszenia przy ulicy Focha. Następne lata przynosiły zmiany polityczne. Mimo historycznych burz i zawieruch ZAiKS przetrwał, a jeden z domów pracy twórczej należących do niego możemy właśnie minąć w drodze pod skocznię. W Zakopanem, przy ulicy Piłsudskiego 26, pięknie prezentuje się budynek „Halama”, według projektu Leona Kopkowicza, z częścią przeznaczoną także dla wypoczywających tam całych rodzin, z atrakcjami dla dzieci pod nazwą „Orlik”. To tu znajduje się Dom Pracy Twórczej Stowarzyszenia Autorów ZAiKS im. Wawrzyńca Żuławskiego. Sam budynek powstał w 1935 roku, a jego ówczesnymi właścicielkami były Loda i Zizi Halama (artystki dawnych lat, głównie doskonałe tancerki, których sława osiągnęła zenit w dwudziestoleciu międzywojennym). Sam budynek… wiadomo, jest tylko budynkiem, pensjonatem, ale ze swoją historią…

Kto tu nie bywał! Trudno wymienić wszystkie znakomitości, bo byłoby to po prostu zarzucenie czytelników tylko samymi znanymi nazwiskami. Ale warto się zatrzymać przed „Halamą”, choćby w dzisiejszych zwariowanych „fast” czasach, gdzie liczy się szybkość, a nawet za wolne łącze Wi-Fi potrafi niektórych wyprowadzić z równowagi. Przystanąć, zaczerpnąć oddech. Przymknąć może oczy, powrócić do czasów dzieciństwa swojego czy dzieciństwa nowych pokoleń, odnaleźć w pamięci kultowe wierszyki: „Lokomotywa”, „Ptasie radio”, „Pan Hilary”, „Słoń Trąbalski” czy – według mnie – w ogóle niekontrowersyjny wierszyk o Murzynku Bambo. Już teraz możemy sobie wyobrazić samego autora tych ponadczasowych utworów, Juliana Tuwima, który niejednokrotnie spędzał czas u podnóża Giewontu, tu w pensjonacie przy Piłsudskiego.

Już chcę napisać, że to stąd, z „Halamy”, gdzie tworzył i wypoczywał współzałożyciel słynnego „Skamandra”, wychodził Julian na dodające weny spacery po Zakopanem, szlifował nie tylko Krupówki, ale kamienie na tatrzańskich szlakach. Tu historia, myślę, zaskoczy czytelnika – pisarz, poeta, cierpiał na problemy zdrowotne, związane nie tylko ze zdrowiem fizycznym, ale i psychicznym. Zaburzenia nerwicowe odezwały się w pewnym etapie jego niełatwego życia, mimo że u swego boku miał wymarzoną, przepiękną żonę (literatkę). Kobieta stała się muzą dla samego Stanisława Ignacego Witkiewicza, który sportretował ją pastelami.

To jej Tuwim poświęcił tomik o wymownym tytule „Moja miłość”. Trochę zaskakujące, czy wręcz szokujące jest to, że z miłości do żony nie zdecydował się na zostanie ojcem, obawiając się, że straci ukochaną Stefcię przy ewentualnym porodzie. Po latach adoptowali sierotę wojenną, dziewczynkę – Ewę. To przybranej, ukochanej córeczce poświęcił wiersz, który można krytykować za ukłony w stronę komuny. Jednak same strofy, wyjęte z „czerwonej poprawności politycznej”, oddają poetycko miłość Tuwima do Tatr, jak i do córki:
„Do córki w Zakopanem”
Kłaniaj się górom, córeczko, kłaniaj się górom,
Śniegom słonecznie kipiącym, świtom tatrzańskim,
Olśniewającym lazurom, olśnionym chmurom,
Kłaniaj się, córko, wysokim dniom zakopiańskim!Kłaniaj się ptakom i źródłom, ludziom i świerkom,
I gwiazdom nisko wiszącym w pustce przeźroczej! […]
Ciężkie losy wojenne i powojenne, zmagania się z falą antysemityzmu, emigracja, a nawet kompleks „myszki” (znamiona skórnego) na policzku sprawiły, że Tuwim cierpiał na depresję i stany lękowe. Nie stronił od mocniejszych trunków, mimo zaleceń lekarzy. Niestety, Zakopane – choć tak pięknie usytuowane – nie zawsze pomagało poecie, który pewnie nieraz miał problem z samym opuszczeniem pokoju w „Halamie” i odbyciem choćby krótkiego spaceru. Agorafobia zwyciężała nawet w takich „pięknych okolicznościach przyrody”. Podobno, gdy żona z trudem przekonała go do spaceru po Dolinie Kościeliskiej, poeta stwierdził wymownie: „Tylko z okna knajpy cenię widoki”.
W grudniu 1953 roku Tuwimowie ponownie odwiedzili Zakopane. Byli tu również zaprzyjaźnieni z „księciem wśród poetów” (jak nazywano Tuwima): Seweryn Pollak (poeta, eseista) i Jan Marcin Szancer (zwany z kolei „królem ilustratorów”, głównie książek dla dzieci, w tym wierszyków Juliana Tuwima). Zasiadali wspólnie w znanych zakopiańskich lokalach, takich jak słynny „Kmicic” czy „Jędruś”. Prowadzili dyskusje o literaturze, poezji, o trudzie przekładów tekstów z literatury światowej. W „Halamie”, podczas świąt Bożego Narodzenia, spotkali się przy ognisku, słuchali w pokoju arii operowych i toczyli rozmowy.
Niestety, jak to bywa na Podhalu, nadszedł wiatr halny, który zawsze wywierał wpływ na samopoczucie – nie tylko mieszkańców Zakopanego i górali, ale także przyjezdnych gości. Julian Tuwim zmarł w swoim przytulnym pokoju nr 17 na II piętrze pensjonatu (w czasach PRL-u była to ulica nie Piłsudskiego, lecz 15 Grudnia, numer 24). Przed niespodziewaną śmiercią na atak serca Tuwim zapisał na lokalowej serwetce w towarzystwie Szancera swoje ostatnie, ale jakże niesamowite zdanie, pełne inteligencji i charakterystycznego dla poety poczucia humoru: „Ze względów oszczędnościowych polecam zgasić światłość wiekuistą…”
Zastanawiam się, gdyby to teraz Tuwim wymykał się z pensjonatu na swoje „literackie posiady” nad literatką dobrego trunku, jaki lokal by wybrał? Co zostało z tamtego Zakopanego? Na pewno góry dookoła naszego „grajdołka”, ale coraz wyżej i gęściej zasłonięte futurystyczną, szklano-żelazną architekturą, która nie ma nic wspólnego z szacunkiem należytym tradycji, choćby dla drewna i stylu witkiewiczowskiego.

Trudno jakoś sobie wyobrazić „księcia poetów”, siedzącego na ociekającym złotym przepychem tarasie „Księstwa Góralskiego”, niedaleko pensjonatu, gdzie spędzał tyle czasu kiedyś. A może byłoby to dobrą inspiracją dla poety, który przecież był pełen sprzeczności, rozdarć i swoistej przekory – tak na kartach swej twórczości, jak i w życiu.

Może odnalazłby się w dzisiejszym Zakopanem twórca, który używał ponad 40 pseudonimów, m.in.: Ikacy Ikacewicz, Stary Małpiarz, Twardzioch, Schyzio Frenik i Sigma. A to ostatnie zostało przecież ogłoszone przez internautów słowem młodzieżowego slangu roku 2024. Na pewno Tuwima rozbawiłoby to do łez – że nazwał się Sigmą dziesiątki lat temu… A może zainspirowałoby go do napisania utworu z przymrużeniem oka, z dystansem do siebie i świata, o „Sigmie – Tuwimie”, który nadal nie odszedł w zapomnienie.
Konsuela Madejska-Turska