Aborygeni
Niedawno ukazała się broszura dr. Romana Korbana „Ziemia obiecana, czy pułapka?” – jest to wydanie opublikowane przez autora z okazji Zjazdu Absolwentów AWF w Warszawie i Jubileuszu 85-lecia Uczelni.
W zamierzchłej epoce, zwanej przez Aborygenów Alcheringą, ziemia była martwa, płaska i zimna, a wokół panowała nie przenikniona ciemność. Świat był pozbawiony ludzi. Zwierząt, roślin, słońca, księżyca, ognia i wody. Tylko w sercu kontynentu Uluru, pod masywem najpokaźniejszego skalnego monolitu świata Ayers Rock, leżał głęboko zakopany w ziemi Rainbow Serpent (Tęczowy Wąż). A kiedy nadszedł długo przez epoki oczekiwany czas, Rainbow Serpent ocknął się z letargu, napiął swe monstrualnej wielkości i niewyobrażalnej siły cielsko, poruszył się i począł uwalniać się od pokrywającej go ziemskiej powłoki. Wydobywając się z głębi kontynentu, w ciemności rozrzucił oblepiającą go ziemię, co spowodowało powstanie nieregularnych szczytów gór, wąwozów, płaskowyżów oraz nie kończących się obszarów pustynnych. Wszelako na świecie tym ciągle brakowało światła, kolorów, ciepła niezbędnego do życia roślin, zwierząt i ludzi.
Wielu bóstwom występującym w mitologii Aborygenów bezapelacyjnie przewodzi Tęczowy Wąż, przedstawiany z głową zwierzęcia dominującego na danym obszarze, np. krokodyla, kangura, jaszczura a nawet bawołu. Jego rysunek występuje na całym terytorium kontynentu, natomiast w północnej Australii, na wysokości Darwin, znaleziono go w warstwach skalnych liczących około 6 tysięcy lat, co pozwala zaliczyć mitologię tubylców do najstarszych religii świata.
W panteonie niezliczonych aborygeńskich bóstw z reguły występują mężczyźni. W zasadzie przebywają w niebiosach, z których zstępują na ziemski padół pod różnymi postaciami, by sprawdzić, czy stworzone przez nich rośliny, zwierzęta, istoty dwunożne żyją zgodnie z ich zaleceniami. Jednym z najbardziej adorowanych był Baiame, zapewne dlatego, że obiecywał ludziom prawo do powtarzania życia. Niektóre przekazy podają, iż to Tęczowy Wąż rzucił Baiame w obłoki nakazując mu odnaleźć ducha jasności Vhi, który miał zesłać na ziemię światło, cienie i kolory. A kiedy Baiame z obłoków spojrzał na iskrzącą się od płomieni światła ziemię, zobaczył swą postać w lustrze wody, wzruszył się i polubił majestatyczny ląd, zaczął go odwiedzać wzbogacając o rośliny, kwiaty i zwierzęta. Wkrótce dzięki nadprzyrodzonym siłom stwórcy na ziemi pojawiły się ssaki, ptaki, ryby, owady, które zamiast być wdzięczne wszechmocnemu, że tchnął w nie życie, często na swój los złorzeczyły. Np. ryby użalały się, że przykazano im wegetować tylko w otoczeniu wodnym, insekty, że są zbyt mało widoczne, kilka gatunków ptaków żaliło się na zbyt małe skrzydła, uniemożliwiające im loty na dużych wysokościach. Największym niewdzięcznikiem okazał się kangur, który narzekał na swe krótkie przednie łapy i zbyt długi ogon, nie zdając sobie sprawy, że krótszy nie zapewniłby mu równowagi podczas biegu. Kiedy ziemia zaczęła rodzić i dostarczać pokarmu, bogowie zauważyli brak istoty rozumnej – człowieka. Jeden z wielu kreatorów Bunjil długo eksperymentował, zanim znalazł właściwe kształty istoty dwunożnej, proporcje, a zwłaszcza jej rolę i stosunek do otaczającego ją świata. Wreszcie narysował na korze sylwetkę i według tego projektu ulepił ze szlamu dwie postacie, którym nadał imiona Berrook boom i Kookin berook. Był to doniosły akt, bowiem bez imienia, istota ludzka nie może mieć ani duszy, ani osobowości. Potem ruszył w tany, a kiedy jego stopy w zawrotnym tempie wzbijały z ziemi tumany kurzu, leżące postacie powoli nabierały energii, wstały i razem wszechmocnym odbyły pierwszy taniec symbolizujący życie. Mniej romantycznie ustny przekaz podaje stworzenie kobiet. Oto inny stwórca, Balayang, który często zażywał kąpieli, pluskając się w rzece, patykiem z dna wydłubał dwie kobiety, które pojął za żony. Dla podkreślenia ich roli w rodzinie, wszechmocny sprezentował im po jednym, ostro zakończonym kiju (digging stick), którym z ziemi wykopywały jadalne korzenie; mężczyznom zaś wręczył dzidy – symbol myśliwskiego rzemiosła. Przez wieki ludzie żyli beztrosko i szczęśliwie, nie brakło im na ziemi słońca, wody, pożywienia. Bóstwa jednak w zamian za swą dobroć i opiekę wymagały przestrzegania pewnych reguł, z których najważniejszą był zakaz zabijania zwierząt. Nastał czas wielkiej próby – oto ziemię nawiedziła dotkliwa, długotrwała susza. Kwiaty zwiędły, na spalonej słońcem ziemi rośliny nie wydawały owoców, niedostatek po raz pierwszy stał się zmorą ludzkiego życia. Wycieńczeni ludzie dla zaspokojenia głodu i pragnienia zaczęli zabijać zwierzęta, co tak mocno rozgniewało stwórcę, że zesłał na ludzkość śmierć. I od tego czasu ludzie zaczęli umierać. Niezwykle surowa kara spotkała również członków plemienia Madhi, którzy nieprzystojnie zachowywali się podczas corroboree – ceremonii na cześć stwórcy. W pewnym momencie winni poczuli, że potężna, niewidzialna siła przygniata ich do ziemi, skraca ręce i nogi. Winowajcy zostali zamienieni w psy dingo, które od tego czasu zawsze obszczekują ludzi.
Jednak według wierzeń czarnych tubylców Tęczowy Wąż, podobnie jak ich przodkowie, występuje na tym kontynencie od początku wszechrzeczy. Wiemy, że Aborygeni nie znali pisma, kalendarza, nie potrafili liczyć, w związku z czym nie byli w stanie określić upływu i różnicy czasu. Wszystko co było wczoraj, przed tygodniem, rokiem, setką lat, mieściło się w znaczeniu słowa „dawniej” lub w nieokreślonym przedziale czasowym, który w angielskim piśmiennictwie występuje jako „dream time” czy „spirit time” (epoka snów). Dla rdzennej społeczności przeszłość, bieżący okres, przyszłe losy stanowiły nierozerwalną jedność egzystencji. Nie dopatrywano się czegoś szczególnego nawet w dramatycznych wydarzeniach, które miały miejsce w przeszłości, jak również nie analizowano ich, nie wyciągano pożytecznych wniosków. Nie zadawano sobie trudu przewidywania, planowania przyszłości, a jednocześnie, posługiwania się doświadczeniem nabytym
w poprzednim okresie czasu. To co się wydarzyło, musiało się zdarzyć, bo człowiek nie jest w stanie odmienić losu. Nawet bogowie mogli tworzyć, kreować, lecz biegu wydarzeń odwrócić już nie potrafili. Co człowiekowi wyznaczyły wszechmoce na przyszłość, należało zaakceptować bez sprzeciwu i oporów.
Poczucie bezpieczeństwa ówczesne ludy czerpały raczej z powtarzających się rytmów biologicznych, pór roku dostarczających znane im dary przyrody, oznaczonych tymi samymi świętami, obrzędami na cześć bogów, na łaskawość których trzeba było liczyć. Cała egzystencja nastawiona była na przetrwanie z dnia na dzień, natomiast w przypadkach zagrożeń, suszy, powodzi, ognia czy epidemii, ratunku poszukiwano w magii, czarach, ofiarach składanych zagniewanym bogom. Ogromna liczba opowieści przekazywanych ustnie dotyczy opisów stworzenia świata, charakterystyki bóstw bądź ich stosunku do ludzi, świata zwierzęcego, który niekiedy utożsamiano z ludzkim środowiskiem. Na całym kontynencie nie było jednego dominującego systemu wierzeń, który wskazywałby na wspólną religię. Każda społeczność plemienna „po swojemu” interpretowała różne ważne dla własnego środowiska zjawiska uznane za nadprzyrodzone.
Jak dotychczas nauka nie może znaleźć jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, skąd przybyli Aborygeni na ten spalony słońcem kontynent, kiedy dotarli i z jakiego pnia się wywodzą. Nie tak dawno w Afryce odkryto ślady stóp homo sapiens sprzed około 117 tysięcy lat, co pozwala przypuszczać, że praprzodek rozpoczął swą wędrówkę z Afryki. Jednak ciągle nowe odkrycia i nowoczesne wynalazki określające wiek znalezisk „wydłużają wiek człowieka pierwotnego”. Jeśli zawierzyć jednej z licznych teorii, wystarczyło pokonać w ciągu 20 lat dystans nieco ponad 30 kilometrów, by za 20 tysięcy lat spacerkiem z Afryki dotrzeć do Terra Australis (Ziemia Południowa). Do lądu tego mogli dotrzeć, gdy era lodowcowa spowodowała obniżenie poziomu morza o ponad 100 m, co doprowadziło do połączenia powierzchni poszczególnych kontynentów. W tej epoce Nowa Gwinea, Australia i Tasmania stanowiły jeden ląd, ale i tak dostać się do niego z Azji można było po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów wodą. Aborygeni na ten kontynent dotarli ponoć 40 tysięcy lat temu, choć australijscy uczeni przekonują, że znaleźli ślady, iż pierwsi czarnoskórzy mieszkańcy tej ziemi rezydują na Antypodach już około od 70 tys. lat. Od czasu topnienia lodów, kiedy podniósł się poziom mórz, które oderwały Tasmanię i Nową Gwineę od kontynentu, Australoidzi przez wiele tysięcy lat żyli w izolacji od reszty świata. Prawdopodobnie w późniejszym okresie, w poszukiwaniu trepang (przysmak – strzykwa morska) północno-wschodnie wybrzeża zaczęli odwiedzać indonezyjscy rybacy. Jednak te rzadkie kontakty, a nawet znaczące przemiany klimatyczne, w minimalnym stopniu wpłynęły na zmianę sposobu życia Aborygenów. Przypuszcza się, iż w początkach inwazji Europejczyków liczba tubylców nie przekraczała 300 tysięcy. Początkowo koczowali wzdłuż terenów przybrzeżnych, bogatszych w świat roślinny i zwierzęcy, a zwłaszcza w wodę i dopiero później niektóre grupy przystosowały się do życia w warunkach pustynnych. Olbrzymie przestrzenie przyczyniły się do wewnętrznej izolacji, w rezultacie której tubylcy byli podzieleni na około 500 plemion, mówiących różnymi językami. Jednak mnogość języków na przyległych, bliskich przestrzeniach, jest niezbitym dowodem, że na co dzień dobrosąsiedzkim stosunkom nie sprzyjała. Możliwości zdobycia pożywienia, a zwłaszcza wody, limitowały liczbę członków grupy (od 20 do 50 osobników), koczującej na swoim terenie o obszarze do 100 km kw. Sens tych wędrówek polegał nie tylko na korzystaniu z owoców, które dostarczała okolica, pilnowaniu „ojcowizny” przed obcymi, lecz również na odwiedzaniu miejsc o znaczeniu religijnym.
Jak we wszystkich prymitywnych społeczeństwach tragarzami niezwykle ubogiego dobytku, także dzieci, były kobiety. Mężczyźni z bronią ubezpieczali grupę, bądź gotowi byli do polowania. Wiodąc żywot koczowniczy, utrzymywali się ze zbieractwa i myślistwa, jednakże około 75% pożywienia gromadziły kobiety. Ich narzędziem był ostro zakończony kij, którym wydłubywały z ziemi jadalne korzenie, robaki, nadto zbierały owoce i ptasie jaja, miód itp. Z braku naczyń pokarm spożywany był na surowo lub pieczony w ognisku. Niektóre jadalne rośliny, zawierające substancje trujące, przetrzymywano w strumieniach, aby bieżąca woda wymyła szkodliwe składniki.
Domeną szamanów i kobiet było zielarstwo, zastępujące domową apteczkę. Łowiectwo natomiast wymagało większych zabiegów, ceremonii, czarów i tańców. Jeśli polowano grupowo, to tylko w gronie partnerów spod tego samego znaku – totemu i przestrzegając różnych zakazów. Niekiedy dla skierowania zwierzyny na myśliwych podkładano ogień, który trawił olbrzymie przestrzenie, czyniąc spustoszenie niewspółmierne do wartości zdobyczy. W sumie przy dobrych urodzajach, dieta tubylców była urozmaicona, bogata w witaminy, a spożywanych ilości mięsa pozazdrościć im mogli chłopi pańszczyźniani w feudalnej Europie czy miejska biedota. Jednak ludowe przysłowie przypomina, że Australia albo tonie (w powodziach chociaż rzadkich), albo płonie (częste ogromne pożary), co przy zbieracko-łowieckiej „ekonomii” w czasie suszy trwającej lata, stawiało tubylców w sytuacji dramatycznej. W historii kapryśnego klimatu tego kontynentu najbardziej tragiczne susze zanotowano: 7 lat (1895-1902), 8 lat (1937-1945), 4 lata (1991-1995). Stałych zagrożeń przysparza również ogień np. w czasie 4-letnich niezadowalających opadów w stanie Wiktoria i Południowej Australii wybuchło około 200 groźnych pożarów. W styczniu, a więc latem 1983 r. temperatura wzrosła do 40º C, a wiatry zawirowały w śmiertelnym tańcu, którego kierunku 16 tys. strażaków nie było w stanie skorygować. W tej klęsce żywiołowej zginęło 75 osób, 340 tys. owiec, 18 tys. krów, i 3700 zabudowań na przestrzeni 520 tys. ha zostało doszczętnie zwęglonych.
Dominująca rola w tym społeczeństwie przypadała mężczyźnie, który mógł posiadać kilka żon, dysponować nimi do woli, nawet wymieniać na jakiś czas, podczas gdy kobieta przywiązana była do jednego męża. Inicjatywa małżeństwa również należała do mężczyzny, nawet już żonatego. Wprawdzie musiał liczyć się z labiryntem zakazów dotyczących związków krwi, mógł jednak zawierać umowę z rodzicami, gdy dziewczyna była jeszcze dzieckiem, mógł zamówić żonę, którą teściowa miała mu dopiero urodzić , bądź otrzymać kobietę w spadku np. po zmarłym krewnym. Wierzono, że poczęcie przede wszystkim zależało od wniknięcia do wnętrza matki dziecięcego duszka, natomiast stosunek płciowy odgrywa w tym drugorzędną rolę.
Namiętne spory wywołuje kwestia uśmiercania niemowląt w społeczeństwie Aborygenów. Fakty te nie miały nic wspólnego z niezrozumiałą barbarzyńską praktyką bądź religijnym nakazem składania ofiar. Były one logiczną konsekwencją wyjątkowo trudnych i prymitywnych warunków bytowania. Wśród unikalnych zwierząt, które przetrwały na tym kontynencie, zabrakło gatunków dostarczających mleko – zostały one przewiezione wraz z pierwszym transportem skazańców dopiero w 1788 roku. Tak więc przy wspomnianej wyżej diecie, w której większość pokarmów spożywano na surowo, matka zmuszona była karmić własną piersią i dźwigać je w stałych wędrówkach do około trzeciego roku życia. Wykluczało to wszelką możliwość żywienia i noszenia drugiego oseska, trzeba więc było uśmiercać np. słabszego bliźniaka, niemowlę kalekie jak również urodzone w okresie karmienia pierwszego potomka.
Znacznie mniej wątpliwości i sporów budzą ustne przekazy o obrządkach, których celem była inicjacja chłopców związana z dojrzewaniem. Powszechnie praktykowano obrzezanie, przekłuwanie przegrody nosowej, wybijanie trzonowego zęba tudzież kaleczenie skóry. Ten bolesny okres wtajemniczania trwał kilka lat (dziewczęta były mu poddawane w mniejszym stopniu), w czasie których adept otrzymywał informacje zastrzeżone tylko dla dorosłych mężczyzn.
Sztuka australijska w porównaniu z ubożuchną kulturą materialną jest imponująca. Jednym z geologicznych fenomenów, odgrywających w sztuce tubylców niebagatelną rolę, jest ciąg licznych jaskiń rozciągających się z północy na południe na przestrzeni 2400 km. Miejsca te zawierają tysiące fantastycznych rysunków naskalnych, wykonywanych ostrym kamieniem, zwanych malarstwem rentgenowym ponieważ sylwetki ludzi i zwierząt mają również zarysowane organy wewnętrzne (szkielet, serce). Obrazy w głębi jaskiń malowano farbą sporządzoną z węgla, krwi, glinki i ochry, używając tylko czterech kolorów: czarnego, czerwonego, białego i żółtego. Geneza niezwykle oryginalnego malarstwa, zwanego kropkowym, wywodzi się z puchu, który używany był w rytualnych dekoracjach ciała, tudzież bogatych, choć nie trwałych mozaikach rysowanych na piasku. Znaczenie tych symboli było zastrzeżone dla wtajemniczonych. O ścisłych związkach sztuki z magią świadczy fakt, że każdy artysta uprawniony był tylko do malowania określonej, ograniczonej liczby tematów, np. wody, ognia, kangurów, a wykraczanie poza wyznaczone ramy ściągało na niego karę bogów. W rzeczy samej sztuki nie uprawiano dla przyjemności czy rozrywki, zawsze miała ona cel utylitarny. W czasie obrzędów i ceremonii zapewniała obecność duchów, łaskawość bogów, a zdobienie przedmiotów codziennego użytku, a zwłaszcza broni, przysparzało im siły magicznej.
Przez tysiące lat Aborygeni rozprzestrzenieni na kontynencie nie uprawiali roli, nie hodowali zwierząt, nie gromadzili dóbr materialnych. Zamiast domów budowali prymitywne szałasy z gałęzi i kory, nie odkryli nawet dobrodziejstw płynących z garncarstwa. Mając bez liku skór z upolowanej zwierzyny, nie używali odzieży nawet zimą, wprawdzie „zieloną”, ale wietrzną i deszczową. W ich kulturze nie było miejsca na wyrzuty sumienia z powodu popełnionych grzechów. Nie przejmowano się śmiercią, tragediami, które po prostu należało zaakceptować. Co więcej nie zabiegali o otwierające drogę do nieba zbawienie. Cała ich energia była skoncentrowana na przeżycie do jutra i powtórzenie tego samego cyklu w dniu następnym. W ich wierzeniach ziemia była dobrą matką, żywicielką ludzi, zwierząt i roślin. Tysiące lat korzystali z plemiennych obszarów łowieckich i nie przyszło im do głowy by jej łono poćwiartować na akry i hektary i traktować je jako własność osobistą. Ziemia była własnością wspólną, plemienną. W trwającym tysiące lat procesie stagnacji społecznej, umysłowej, technologicznej pozostali w tyle za rozwojem nie tylko narodów Starego Kontynentu, lecz również pobratymców z obszarów Oceanii. Nie byli tego świadomi, więc nie pożądali niczego więcej oprócz tego, co dawała im łaskawa matka-ziemia. (cdn)
Dr Roman Korban
Fot.: archiwum autora, Wikimedia Commons
Urodził się w 1927 r. w Nadwórnej na Huculszczyźnie. Pod koniec wojny brał udział w ruchu oporu. Po jej zakończeniu w Klubie Sportowym Spójnia Gdańsk (obecnie SLA Sopot) zetknął się ze sportem, któremu poświęcił wiele lat życia. Ukończył Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Stopień doktora uzyskał za pracę o historii sportu polonijnego w USA. W latach 1947-1952 bronił barw reprezentacji Polski w biegach na średnim dystansie. Był kilkakrotnie rekordzistą Polski oraz czterokrotnym mistrzem Polski. Olimpijczyk z Helsinek (1952). Po zakończeniu kariery sportowej rozpoczął pracę trenerską. Pełnił funkcję Szefa Szkolenia Polskiego Związku Lekkiej Atletyki oraz przewodniczącego Centralnej Rady Trenerów. W Sydney, gdzie zamieszkuje od szeregu lat swą uwagę skupił również na polonijnym ruchu sportowym, historii Australii, a zwłaszcza ich pierwotnym mieszkańcom Aborygenom. Publikacja, w której obecnie przygotowuje ten temat, w polemiczny sposób traktuje wybrane fragmenty historii najstarszych mieszkańców kontynentu, skłoni do dysputy i wymiany poglądów.